Jadąc rano do pracy miałem okazję słuchać w radiu fragment wystąpienia węgierskiego premiera, Wiktora Orbana, na forum parlamentu europejskiego. Jak wiadomo, podczas tego wystąpienia, pełni tolerancji i zrozumienia wybrańcy europejskich wyborców pozaklejali sobie usta, na znak protestu przeciw zmianom w ustawie medialnej na Węgrzech. Swoją drogą, szkoda, że tych plastrów już sobie tak nie pozostawili.
Ale wracając do meritum. Słuchając tego, co i jak mówi premier węgierskiego rządu zwracając się do lewackich, tolerancyjnych eurodeputowanych pomyślałem sobie, jak w takiej sytuacji zachowałby się nasz płemieł Donald T. tudzież prezydent Bronisław K.? Donald, który rozmiłował się w poklepywaniu po plecach przez brukselskich przyjaciół. Prezydent, który z pierwszą zagraniczną wizytą pofrunął co sił do Brukseli (ciekawe co o tym w Moskwie pomyśleli), by się z Jose Manuelem wyściskać i parę bon motów rzucić. Pytania te są raczej retoryczne, bo wszyscy wiemy, że oni nigdy i nigdzie polskiej Racji Stanu bronić nie będą, skoro nawet w polskim Sejmie boją się powiedzieć twardo. Skoro honoru polskich oficerów i dowódców bronić muszą wdowy – kobiety, które same potrzebują wsparcia i opieki.
Zazdroszczę Węgrom, że mają wreszcie takiego premiera, który nie trzęsie nogami ani nie ugina się przed dyktaturą lewackiej politycznej poprawności. Cieszy mnie, że wreszcie znalazł się ktoś, kto poinstruował lewactwo w Europarlamencie, czym się zająć powinno i zastanawia mnie, ile jeszcze wody w Wiśle musi upłynąć, by Polacy obudzili się z letargu, w który wprowadziły ich „zaprzyjaźnione media”.
Więcej o wystąpieniu Orbana tu.